Feeds:
Wpisy
Komentarze

Po drugiej stronie linii


Granica światła obiekt niczyj Euklidesa
biegnący do nikąd a co z prostopadłą?
na niej łzy świec pejzaż oku miły
cały z ciernistych drzew w polichromii
gdzie tłum cieni pod marmurem świata
krzyż swe widziadło śle między mogiły niewinnych
groźny swój refren – śmierci suko wspaniała
odkąd samotność mnie zwerbowała
warczysz szczekasz płoszysz gołębia skrzydeł rojenie
czcze sny aniołów wścibskich i tak odfruną
wszystko w rozsypce w bezwładzie leży
w pył bezimiennych dusz przetwarzane
bo życie jest luźne niebytem pijane

a ziemia tuli sekretne bóle
i jest skazą co drąży skrycie
ja przez swe żale przymuszony zwątpieniem
rysę w sekretnym marmurze żłobię
a ludek drętwy w kłącza wieńców uwikłany
uwolnia wreszcie sprzymierzeńca w sobie

zesztywnieni w ekstrakt nicości
zamienili dar życie kwiatom
w spadku balansują na granicy
i wszystko to zaczyna się od nowa
któż tego nie zna kiedy odpycha
czerep co zęby w wiecznym uśmiechem szczerzy
po drugiej stronie świetlistej linii
gdzie ramiona zimne obejmują


Jestem zmęczony metafizyką z jej Niczym
Cóż tu myśleć o świecie?
nawet nie wiem co o nim wiedzieć
gdybym był mądry zastanowiłbym się nad tym

co sądzę inni o przyczynach i skutkach
tego też nie wiem bo to bełkot nihilistów
dlatego medytacjom o Bogu i jakichś cudach się nie poddaję
cud to stworzenie Świata?
wolę nie myśleć o tym zaciągam zasłonę grzechu na oczy

to tajemnica?
a skąd mam wiedzieć że to tajemnica
kiedy bredzą o niej –
przecież jedynym sensem jest istnienie
tajemnicy co myśli o innej tajemnicy
kiedy zamknięte oczy zaczynią niemyślenie
to samo światło nie rozumie tego co robi
więc błądzę co jest dla mnie wygodne

wiem jedno – serce i cisza to jedno
jak Wszystkość Stanu Rzeczy
cała struktura Wszechświata
powichrowanego Czasu –
wszystko to jest fałszem
a to oznacza że nie znam NIC
bo jest drogą zawsze o krok wcześniej


Wczoraj ćwiczebnie murowałem oczy
obrazy zadawnionego bycia
zniknęły bo zasnąłem niezaprogramowany
enter-

ponadto byłem jedynym poetą w sobie
ale dalej nie rozumiem jak można uznawać
zachód Słońca za smutny
może tylko dlatego że zachód nie jest świtem
ale skoro jest zachodem to dlaczego ma być świtem
pojąłem to zamkniętymi oczami ale nie myślą

efekt tego –
raz kochałem sądziłem że mnie kochano
czuję podobno rozkojarzone Ego
a za zamkniętym ekranem wielka cisza
jak śpiący jakikolwiek Bóg

pamiętasz ten Czas kiedy łamie się pojedynczo –
a co jeśli złamią się wszystkie
wtedy on musi ukryć przed nami boskość
do kogo wtedy należy grzech?
bo nie do mnie

ja też robię błędy w nieswoim dyktandzie
mojej agresji Wielkiej Ciszy


Cztery słowa co następują
są różne od tego co myślę
zadają kłam wszystkiemu co czuję
są przeciwieństwem tego czym myślę

pisałem w bezsilności
dlatego są naturalne
i pozostaną takimi jakimi są
w zgodzie z tym z czym się nie zgadzają
bo będąc bezsilnym powinienem myśleć odwrotnie
do indoktrynacji w jej okowach
czuć i warczeć na to zbydlęcenie
co daje szansę bycia chorym na wskroś innego

dlatego słowa co negują
nie są w stanie zmusić do abulii
i wymustrować ze statku wyobraźni
bo są zaledwie pejzażem
polem rażenia duszy nocą
tej samej ale na odwrót

no tak
ale wcześniej musiałbym
uwierzyć słowu z tej woli wynikłe
wprost zapraszające do Realności
na jej kartce białego papieru

ot, co


Jesień –
kiedy przychodzi chłodem mnie jest przyjemnie
bo dla mnie przystosowanie do istniaia rzeczy
ale dziurawego dachu nie –
jest nieznośnie tylko dlatego że to nieznośne

przyjmuję trud Życia bo to przeznaczenie
tak jak przyjmuję niedrożność akceptacji imaginizmu
w spojrzeniu bez skargi jak człowiek mocno sponiewierany
znajdując hedonizm w sztokholmskim uniesieniu

czymże jest choroba z którą śpię i zło które przynosi
jeśli nie zimą mojej osoby i życia?
taką nieregularną której prawie nie znam
lecz ona co istnieje ma moc tego samego zamustrowania
w złudnej nadziei
a Świat po zadyszkach krztusi się pod powiekami
pyłem ułudy i skrada się do Nieba
bezgłośnie jak modlitwa i jej iluzja

o tak – to mocny początek
rozpisany w abstrakcyjnym Czasie
przez samotną miłość kamiennych ust



Wydaje się naturalne że słowa nieinwokują
z tego się śmieję
ale dobrze nie wiem z czego albo z czegoś
bo to związane ze słowami które myślą

zadaję sobie pytanie
kiedy cierpnie mi mózg lewej nogi
co też myśli TO o czymś innym
chociaz wiem ze NIC nie myśli niczego
bo i tak Ziemia jest świadoma kamieni i ludzi
ktore ma –
jezeli jest tego pewna niech tak będzie

cóz to mnie obchodzi –
gdybym myślał o tych rzeczach
tych pięściach na twarzy
przestałbym realnie widzieć siebie
aby widzieć tylko myśli
przekierować wektory odrealniania
bo wielkiego bólu samotni
nie da się oswoić
trzeba go przeżyć

albo nie

Abstrakt


Abstrakt
(z cyklu Ptakom podobni)

Ramy wszerz wzłuż
w nich oblok niezmierzalny
jak sumienie

gdyby nie to –
pustka
przeciagłe NIC
drgające płaczem
skrzypiec

obłok –
chmurny ołowiem
niebieski ptak

ogromny –
zagubiony kontynent
ze snem o potędze
palcem nieuważnego boga
strącony w zapomnienie
widzę –
wpływający znowu w ramy
abstrakt


Miałem siebie
aż po skórę nieprzemakalną
zewsząd się rozciągałem
miałem złudzenie miłowania
bo każdy z nas ma jakąś świadomość
wyczucie harmonii wgrywanej na strunach Paganiniego

bo ja dzięki temu mam oczy
tylko po to by wiedzieć
widzę braki znaczenia we wszystkich rzeczach
i ich zbędność złośliwą jak choroba
widzę to i nienawidzę
bo być rzeczą bezsilną oznacza NIC nie znaczyć
bo być czyimś to być podatnym na interpretacje

obojętność zadżumionych powiek
rąk spragnionych dotyku
niepokornej sukni w jej imaginacji
w obfitości ukrytych piersi
i gołe nogi do źródła
w grafikach Legrosa moich oczu
i niespodziewanie będę pewny
sensu nieprzewidywalnego


Cieszę się scukrzonym uśmiechem
bo jest
nie zauważaj tego
zbyt często pytasz dlaczego się nim cieszę
odpowiadam –
dlatego bo się cieszę ot i co

cieszyć się czymś to być obok nieświadomie
poczuć zapach ciężkich zadawnionych myśli
kiedy to zauważam nie cieszę się sobą
zamykam chwilą zestrachane oczy
a ciało emigruje w starogreckie Parki
zakapturzone w cukrowe żałoby
wtedy-
całkowicie należę do wnętrza sklejonych oczy
czasem do samej jędrności pachnącej ziemi

odrobina nierozróżnialnych szumów
jestestwa rzeczy istniejących
i tylko intensywny cień światła naciska na źrenice
i tylko resztki życia to słyszą

więc jak zawierzyć słowu które dało się samo
błyszcząc jak szkle paciorki albo w innej grze o życie
sypiąc nimi po drogach i LOS tym przekupywać?


Tak jak zmienna Córa Nocy
znika przed nastaniem dnia
sklejony twój wizerunek
promienia niedościgłego błękitu

w niespokojnych oczach
widzę cię niezależnie od siebie
zadowolony ze zwycięstwa tego co jest
bez żadnego „stanu ducha”
bo tylko jest co jest

zmieniasz się w faktach samoistnienia
trwasz niezmiennie jako Wielkość
w istnieniu całkowicie poza mną
jak rzeczywistość co często zmienia nuty

a ja po raz nie wiem który
czytam swoją samotność introwertyka
w kroplach które znaczą cicho kręgi śniegu
rękojeścią woli żarliwiej i ślepej
w ich pospolitości codziennej